29 sie 2014

NIGDY WIĘCEJ NIE PÓJDĘ NA ZAKUPY!



Śmiało mogę przyznać, że jedną z rzeczy, którą tak samo uwielbiam jak i nienawidzę są zakupy. Centra handlowe, pasaże pełne kujących w oczy kolorów, nie uśmiechających się manekinów, krzyczących do mnie szyldów i tłumy konsumentów sprawiają, że czuję się niewyobrażalnie mała pomimo moich 182 cm wzrostu.



To niesamowite, ale tak właśnie jest. Wędrówki od jednych drzwi sklepowych do drugich, ruchome schody, wciskane mi w ręce ulotki, gwar,  głośna muzyka ( w każdym sklepie inna stacja radiowa), kolejki i przede wszystkim cała masa towaru. Ja głupieję. Po pierwsze zapominam czego poszukuję, lub szukam tak uporczywie, że wracam z tym czego nie chciałam lub w zupełnie nie właściwym dla mnie stylu. Czasami wracam też z niczym - dosłownie! Bo pozbawiona kompletnie sił i dobrego humoru. Niekiedy zamiast z parą butów czy spodni przychodzę do domu z bólem głowy. Takie sytuacji dotyczą z reguły sytuacji, kiedy muszę, już po prostu muszę kupić coś sobie do ubrania. Tak więc zakupy odzieżowe? Nie ze mną :) Często też kupuję już coś na odczepnego, żeby mieć z głowy, żeby ta psychiczna męczarnia wreszcie się skończyła. Ale zazwyczaj nie jestem przekonana co do swojego wyboru. Może ktoś pomyśleć, że jestem nadzwyczaj wybredna czy kapryśna. Ale słowo daję ja nie mam wielkich wymagań co do stroju. Kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam stroić się przed lustrem i udawać, że jestem na wybiegu. Jednak jako nastolatka do szczęścia potrzebowałam tylko wytartych jeansów, koszulki i bluzy z kapturem:) Dziś, dobrze jeśli ciuch pasuje jak ulał, kiedy trzeba zdobi, a kiedy trzeba ogrzeje. Musi być wygodny i nie może ociekać lukrem ( czytaj: różem i cekinami). Czy to dużo? 

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, kiedy idę na zakupy dla bliskich. Cel mi wtedy dodaje skrzydeł :) Na ubrania, prezenty, książki, płyty dla bliskich, mogłabym wydać bon na nielimitowaną kwotę, gdybym taki miała:) Godzinami mogłabym siedzieć w księgarniach i sklepach z płytami czy też przeglądać skarby na targach starości. Uwielbiam nie wielkie sklepy z ciuchami, akcesoriami, butami oraz z rękodziełem. Takie urocze i niebanalne butiki. Podobnie jest jeśli chodzi o bibeloty, ozdoby do domu, artykuły przydatne w kuchni i codziennym życiu - miseczki, dzbanuszki, lampki, notesiki.  Myślę, że każde miasto ma takie zakątki, gdzie można zakochać się w przedmiotach, które nie są sztampowe, kuszą wdziękiem, aż proszą się, żeby je przygarnąć. Tu oczywiście w moim przypadku potrzebny jest głos rozsądku zadający pytania takie jak : Czy na pewno tego potrzebujesz? Do czego będziesz tego używać? Może to tylko bubel w ładnym opakowaniu? 

Najchętniej kupowałabym wszystko przez internet i tylko raz na jakiś czas weszła do przypadkowego sklepu, skuszona atrakcyjną wystawą na witrynie. Tak, aby nacieszyć oko. Ponieważ bardzo, ale to bardzo znaczącym dla mnie minusem, zakupów w ogóle jest stracony czas! Jeżeli wyprawa konsumencka przedłuża się do 3 godzin i więcej (łącznie z ewentualnym dojazdem) to przecież marnowanie życia! :-)
Wracając do zakupów przez internet to one też mają swoje wady: odpada kupowanie ubrań w moim przypadku - długie ręce, długie nogi nigdy nie chcą się zmieścić w wybranym fasonie. Dlatego też kupowanie ciuchów to dla mnie udręka. Rozmiar pasuje, wygląd ujdzie...ale rękaw za krótki :) Coraz więcej sklepów oferuje działy " tall" - jednak do tej pory nie było mi dane i tam dokonać satysfakcjonującego zakupu. Mogłabym pokusić się o książki przez internet i to czasami robię, jeśli chcę mieć jakąś pozycję w języku polskim. Jednak kupując książki, zabawki, płyty i inne przedmioty do domu lub na prezent lubię z nim trochę "po obcować". Dotknąć, pooglądać z każdej strony, poczuć ich zapach i fakturę - nakarmić intuicję, żeby dobrze mi podpowiedziała co wybrać :) Zakupy wirtualne mimo wygody tworzą więc dla mnie barierę nie do przebicia. Najbardziej szczegółowy opis wymiarów, materiału i zawartości upatrzonej rzeczy - nie zastąpi empirycznego kontaktu:) 

Zdecydowany i zbuntowany tytuł posta to moje własne słowa, które niejednokrotnie padały z moich ust, kiedy bliska płaczu i załamania nerwowego, wracałam z "wielkich zakupów" z "wielkim niczym". Chcąc nie chcąc, nie ucieknę od potrzeby kupowania w miejscu w jakim żyję. Nie uszyję, bo nie potrafię i jeszcze nie dojrzałam do chęci zdobycia takiej umiejętności, ubrań dla siebie i dzieci. Na malutkim balkonie nie wyhoduję warzyw i owoców, nie wyprodukuję sobie proszku do prania, papieru itd. Można jednak zarówno potrzebę jak i cały proces kupowania sprowadzić do minimum. I jest to jedna z rzeczy, której muszę się nauczyć! Nie tyle dla oszczędności pieniędzy, co dla czasu! 

Hej, hej, a może tam po drugiej stronie ekranu jest ktoś kto mnie rozumie i zna złoty środek na powyższe rozterki? Jak Wy sobie radzicie z zakupami? A może należycie do tych osób, które nie zwracają uwagi na to co mi przeszkadza i z łatwością oddają się wybieraniu nowych ubrań niczym najlepszej rozrywce?


2 komentarze:

  1. Podobnie jak Ty uwielbiam kupowanie dla innych. Mogę godzinami szperać w księgarniach, sklepach z bibelotami i różnymi domowymi przydasiami. Gdy jednak chodzi o zakupy typu potrzebuję spodnie/bluzkę/buty/czapkę, ogarnia mnie nieodparte poczucie, że stracę cenny czas i wrócę do domu zła na siebie i cały świat, bo tortura zakupów i tak nic nie dała. Dobrze, że nie tylko ja tak mam :))

    OdpowiedzUsuń
  2. "domowe przydasie" jakie to urocze :D Dobrze wiedzieć, że nie jestem sama !

    OdpowiedzUsuń